22 stycznia 2025
Środa, 22 dzień roku
Imienieny obchodzą: Anastazy, Wincenty, Wiktor
|
1. PRZED II WOJNĄ ŚWIATOWĄ
1. "Moja rodzina po linii matki - Życie przed II wojną światową w kontekście wyjazdów Polaków za
chlebem do Ameryki" - Danuta Sajur
2. "Korzenie mojej rodziny" - Elżbieta Wiktor
3. "Moje wspomnienia" - Jadwiga Łuckiewicz
4. "Moi dziadkowie" - Elżbieta Kułak
1. Moja rodzina po linii matki
Życie przed II wojną światową w kontekście wyjazdów Polaków za chlebem do Ameryki.
Moja matka Henryka, córka Feliksa Filipowicza i Katarzyny z domu Dzienis urodziła się w dniu 25.11.1919 roku w Białymstoku, zmarła 9.12.1986 r.. Henryka była zdolna i inteligentna. Zaczęła uczęszczać na kursy handlowe w koedukacyjnej Szkole Handlowej na ul Warszawskiej, ale nie mogła ich skończyć bo matka nie dała jej pieniędzy (patrz zdjęcie nr 3 ).
| | Zdjęcie nr 1 | Zdjęcie nr 2 |
Zdjęcie nr 1 i 2 - Moja matka w stanie panieńskim
Zdjęcie nr 3 - Legitymacja szkolna Henryki Filipowicz
Moimi rodzicami byli Kaziemierz Kulikowski i Henryka z domu Filipowicz.
Zdjęcie nr 4 - Henryka I Kazimierz Kulikowscy – moi rodzice
Ślub Henryki z Kazimierzem Kulikowskim, szlachcicem ze wsi Szaciły w parafii
dobrzyniewskiej, odbył się w dniu 25.07.1942.
Według relacji mojej matki Henryki jej ojciec Feliks Filipowicz pochodził z wielodzietnej rodziny ze wsi Mścibów koło Wołkowyska. Urodził się w dniu 25.03.1878 roku, zmarł w roku 28.02.1945 r. w Białymstoku. Był niewielkiego wzrostu. Ojciec Feliksa był rolnikiem i miał kawałek ziemi koło Mścibowa. Feliks miał 9 lat gdy umarli jego rodzice. Ziemia po rodzicach została podzielona między rodzeństwo. Ziemię, która przypadła Feliksowi arendował Subotkowski. Przed II wojną światową za tę dzierżawę Subotkowski przywoził do Białegostoku zboże, z którego robiono mąkę. Henryka i Edward, dzieci Feliksa byli u Subotkowskiego na Boże Narodzenie w 1939 r. (nie było wówczas granicy pomiędzy Białymstokiem a Mściborem). W roku 2004 Edward twierdził, że ziemię tę dzierżawca nie odkupił, pozostała za granicą (na Białorusi) i nie wiadomo jaki jest jej status prawny.
W wieku 9 lat Feliks poszedł do pracy na parobka a potem do majstra, u którego uczył się na ślusarza. Okazało się, że miał smykałkę do prac ślusarskich. Po nauce pojechał do Białegostoku gdzie zaczął pracować na „końce” (konne tramwaje) reperując tramwaje. Był bardzo dobrym ślusarzem. Ale z tego powodu miał prawdopodobnie nieprzyjemną ”przygodę”. W magistracie po I wojnie światowej została znaleziona kasa pancerna, którą nikt nie potrafił otworzyć. Otworzył ją Feliks i za to został wyrzucony z pracy na „końce”. Zaczął pracować w fabryce a potem prywatnie robił głównie kanalizację, wodociągi, kaloryfery w domach prywatnych. Np. cała ulica Świętojańska w Białymstoku była skanalizowana przez Feliksa. Poznał Katarzynę Dzienis ze wsi Olmonty w Białymstoku jak przywoziła do sprzedania mleko na rynek. Pobrali się. Katarzyna pomimo, że pochodziła z bogatej gospodarki nie dostała żadnego posagu.
| | Zdjęcie nr 5 - Feliks Filipowicz | Zdjęcie nr 6 - Feliks Filipowicz |
Po 9 miesiącach małżeństwa Feliks poszedł na I wojnę światową z armią carską. Katarzyna została sama przez wiele lat. Na wojnie tej dostał odznaczenie, pisemne, ręczne oświadczenie w tej sprawie ( zdjęcie nr 7).
Zdjęcie nr 7 - Pochwała dla Feliksa Filipowicza
Był w „świecie” 7 lat. Dostał się do niewoli niemieckiej w 1914 r. Wrócił z wojny bardzo schorowany. W okresie międzywojennym Feliks często był bezrobotnym. Jednak był tzw. „złotą rączką” i często był wzywany do nietypowych prac. Pomimo, iż był schorowany i już stary pracował jednak w okresie II wojny światowej o czym świadczy jego niemiecka legitymacja pozwalająca na pracę (zdjęcie nr 8).
Zdjęcie nr 8 - Legitymacja Feliksa Filipowicza pozwalająca na pracę w czasie okupacji
niemieckiej w Białymstoku
Zdjęcie nr 9 - Katarzyna Filipowicz przy grobie męża Feliksa z córką Henryką i
wnuczką Danutą
Feliks miał następujące rodzeństwo: Józef, Antoni, Zygmunt, Artur, Wanda.. Najstarszym bratem Feliksa był Józef, który miał syna o tym samym imieniu. Według relacji Henryki Kulikowskiej, Józef młodszy jak na ówczesne warunki był dość wykształcony. Pracował jako naczelnik stacji w Wołkowysku. Parał się trochę polityką i zapragnął zostać posłem. W wyborach jednak nie przeszedł. Potem był podejrzany, że był komunistą. Zaczął być prześladowany przez ówczesne władze. Z tego powodu dostał 6-miesieczne wypowiedzenie z pracy na kolei i przyjechał z żoną Barbarą i synem Arturem do Białegostoku. Tutaj przez 1 rok mieszkali u Feliksa i Katarzyny na ul Pieczurskiej. Żona Józefa, Barbara w mniemaniu Katarzyny miała fochy. Lubiła ładnie się ubierać i np. kupiła pantofle za 30 zł i to wówczas gdy jej mąż był bezrobotnym. Józef przez jakichś czas miał pracę przy przepisywaniu tekstów. Gdy okres bezrobocia przedłużał się, Barbara była zmuszona pójść na służbę do „Żyda”. W 1940 r. gdy do Polski weszli Rosjanie Józef był posądzony o antysowietyzm i zesłany na Sybir. Barbara z synem Arturem pojechała za nim, i tam pracowała w pobliskim kołchozie. Gdy na terenie ZSRR powstawało Wojsko Polskie Józef skorzystał z okazji i wstąpił do niego. Gdy Wojsko Polskie wyszło na Zachód z ZSRR Józef wykradł żonę i syna i przedostali się razem najpierw do Palestyny (zdjęcie nr 10) a potem zamieszkali w Anglii (zdjęcie nr 11, 12, 13 i 14).
| | | | Zdjęcie nr 10 - Józef i Barbara Filipowiczowie | Zdjęcie nr 11 - Józef, Barbara i Artur Filipowiczowie | Zdjęcie nr 12 - Dom Filipowiczów w Anglii | Zdjęcie nr 13 - Artur Filipowicz |
Po wojnie przez Czerwony Krzyż z Tel Awiwu przysłał Katarzynie i Feliksowi paczkę. Z Anglii Filipowicze przenieśli się do Ameryki. Tam się urządzili na stałe. Od czasu do czasu pisali do Feliksa i Henryki. Po pewnym czasie korespondencja i wszelkie kontakty ustały. Ich syn Artur Filipowicz ożenił się w Ameryce (zdjęcie nr 14), ale nie pozyskałam informacji o dalszych dziejach tej gałęzi Filipowiczów.
Zdjęcie nr 14 - Wesele Artura i Heleny Filipowiczów w Ameryce
Brat Feliksa Antoni w roku 1939 mieszkał w Mściborze na swojej gospodarce .Siostra Feliksa Wanda wyszła za mąż za Radziewońskiego. Córka jej również Wanda przez 8 miesięcy mieszkała w Białymstoku u Feliksa i Katarzyny. Rodzina Wandy najpierw mieszkała w rozwalonym domu w Supraślu. Potem pobudowali 2 domy w tej miejscowości. Córka ich Wanda została po wojnie doktorem medycyny. W ocenie Edwarda Filipowicza, brata Henryki to bardzo miła rodzina.
O braciach Feliksa - Zygmuncie i Arturze, nie mam żadnej informacji, oprócz tego, że dom na ul. Pieczurskiej w Białymstoku należał do Zygmunta a on sam jak mi się słabo przypomina mieszkał w Sopocie.
Matka Henryki, Katarzyna (ur. 25.03.1892 r., zm. 28.11.1983 r.) w młodości pracowała w kuchni cara podczas jego pobytu w pałacyku w Dojlidach.
Feliks i Katarzyna mieli 3 dzieci: Henrykę, Edwarda (urodzony w 21.04.1920 r.) i Mieczysława (urodzony w 2.02.1925 r.). Według relacji Henryki, ich matka Katarzyna nie dbała w ogóle o dom, dzieci i męża. Interesowała się głównie swoją rodzinną gospodarką w Olmontach. Wynajmowali dom brata jej męża Feliksa na ul. Pieczurskiej. Przy domu był duży ogród (około 2 tys. m. kwadratowych), który uprawiała Katarzyna i handlowała uzyskanymi z niego warzywami. Katarzyna nie kochała męża a czuła się bardzo związana z ojcowizną. Doszło do tego, że wszystkie pieniądze zarobione przez niego i siebie przekazywała poza jego plecami na rozbudowę gospodarki w Olmontach. Katarzyna miała niedobry charakter i według swojej córki oraz synowej Czesławy, żony Mieczysława zatruła życie swego męża. 2 lata przed śmiercią Feliks został sparaliżowany. Umarł będąc na całkowitej łasce żony (zdjęcie nr 9). Muszę potwierdzić niestety tę tezę gdyż przez wiele lat mieszkaliśmy wspólnie z babką Katarzyną. Albowiem w pewnym okresie przeprowadziliśmy się na prośbę babki z dużego wynajmowanego mieszkania na ul Granicznej do domu, w którym mieszkała babka. Miało to wszystkim ułatwić życie, Niestety okazało się, że babka w zasadzie żyła cały czas na koszt moich rodziców, zajmując się ogrodem i handlując warzywami. Nigdy nie odczułam babcinych czułości ani nie spostrzegłam zainteresowania wnukami. Nie miała wykształcenia, całe swoje życie ciężko pracowała od świtu do nocy w swoim ogrodzie. Nie dorobiła się niczego. Przez całe życie miała tylko łóżko i szafę i kilka ubrań w stylu wiejskim. Wiem, że bracia zapraszali ja do Ameryki ale nigdy tam się nie wybrała. Żałowała na wszystko swoim dzieciom. Gdy umarła, nie zostawiła po sobie żadnych pieniędzy. A więc teza, że wszystkie pieniądze przekazywała na rodzinną gospodarkę w Olmontach była prawdopodobnie słuszna. Do końca życia pozostała w swojej mentalności chłopką choć całe swoje życie, począwszy od ślubu, mieszkała w Białymstoku.
Zdjęcie nr 15 - Katarzyna Filipowicz z dziećmi
Babka Katarzyna miała 5 braci: Antoniego, Bolesława, Jana, Franciszka i Wincentego.Jan był carskim oficerem, Służył w gwardii przybocznej w jednostce reprezentacyjnej cara w Petersburgu i ożenił się z Rosjanką, przechodząc na prawosławie. Jak opowiadał; w czasie rewolucji przewiózł na Kaukaz dla swego pułkownika całą brykę złota, Z żoną wrócił do domu po rewolucji w 1918 roku ale w zasadzie z powodu przejścia na prawosławie nie był uznawany przez rodzinę. Zmarł bezpotomnie w roku 1965. Pochowany jest na cmentarzu prawosławnym. Majątek po nim przejął jego bratanek Adam, syn Franciszka,
Dwóch jej braci, Antoni i Bolesław. na początku wieku XX, przed I Wojną Światową, wyjechało do Ameryki i prawdopodobnie dobrze się tam urządzili, co pokazują zdjęcia nr 16-18 przedstawiające ich rodziny. Bolesław miał 4 córki, Antoni miał prawdopodobnie 5 synów (w tym bliźniaki) i 5 córki. Ci bracia nie wrócili już do Polski. I chyba nie ma żadnego kontaktu z potomkami tych braci.
Franciszek pozostał na rodzinnej gospodarce. I to jego wspomagała Katarzyna. Franciszek miał 3 córki i syna Adama. Adam i jego 2 synów dalej posiadają tę gospodarkę w Olmontach.
O Wincentym nic nie wiem. Chyba wcześnie umarł, tak jak pozostałe 12 dzieci będące rodzeństwem Katarzyny.
Nie zauważyłam żadnych spotkań rodzinnych z tą rodziną ani innych więzi. To jest dla mnie dziwne. Nawet na bardzo skromnym weselu mojej matki prawdopodobnie nie było rodziny z Olmont, gdyż na ślubnym zdjęciu zauważam tylko sąsiadów i chyba jedną daleką kuzynkę ze strony babki Katarzyny. Katarzyna ze swoim brakiem wykształcenia, pracą w ziemi przez całe życie tak jakby nie pasowała do swoich braci.
| | | | Zdjęcie nr 16 - Rodzina Antoniego brata Katarzyny , w Ameryce | Zdjęcie nr 17 - Rodzina Antoniego Dzienisa w Ameryce | Zdjęcie nr 18 - Rodzina Bolesława Dzienisa, brata Katarzyny w Ameryce | Zdjęcie nr 19 - Antoni i Bolesław Dzienisowie i zięć Antoniego |
Z perspektywy lat stwierdzam, że życie mojej matki, zwłaszcza w dzieciństwie i młodości było smutne, trudne i biedne i to głównie z powodu jej matki. Dla swojej własnej rodziny stworzyła natomiast dom bezpieczny i pomimo nieraz częstych nieporozumień dom ciepły i kochający. Dużo czytała. Interesowała się wszystkim w tym również polityką. Można z nią było porozmawiać na każdy temat. Doprowadziła do tego, że wszystkie jej dzieci, których miała pięcioro, uzyskało wyższe wykształcenie. Niestety nie utrzymywała żadnych kontaktów z rodziną swojej matki, tym bardziej z jej rodziną z Ameryki. Natomiast lubiła rodzinę ojca ale rodzina ta nie mieszkała w Białymstoku. Ci którzy wyjechali za granicę również nie utrzymywali kontaktów z rodziną w Polsce.
Drugim wniosek to ten, że wyjazdy Polaków za chlebem do Ameryki przed I wojną światową kończyły się całkowitym zasymilowaniem ich ze społeczeństwem amerykańskim i zerwaniem kontaktów z własną rodziną w Polsce.
Napisała: Danuta Sajur z domu Kulikowska
2. KORZENIE MOJEJ RODZINY
Korzenie mojej rodziny zaczynają się od Michała i Franciszki, urodzonych w Gułkowie koło Słupcy w województwie poznańskim. Pradziadkowie mieli pięcioro dzieci; Apolonię, Stanisławę, Wiktora, Jana i Mariannę. Rodzina mieszkała pod zaborem rosyjskim. Najstarsza Apolonia wyjechała do Niemiec w poszukiwaniu pracy, natomiast Stanisława i Jan za chlebem do Ameryki. Jan zginął w wypadku samochodowym krótko po przyjeździe. Potomkowie Stanisławy do dziś mieszkają w Ameryce. Wiktor pozostał w rodzinnej wsi.
Marianna z domu Kujawa i Marcin pobrali się w 1919 roku w Słupcy. W prezencie ślubnym siostra Apolonia podarowała im żelazko na duszę , które przywiozła z Niemiec. Żelazo to jest w naszej rodzinie po dzień dzisiejszy. Władze polskie przejęły Hajnówkę w 1919 roku. W tym okresie następuje rozwój przemysłu, powstaje fabryka suchej destylacji drewna, popularnie zwana Chemiczną oraz fabryka Terebenthen, która przeszła w ręce prywatne. Napływa do Hajnówki fala ludności z różnych stron Polski. Marcin pojechał tam w poszukiwaniu pracy, zostawiając w Słupcy żonę z małą córeczką Emilią. Obie dojechały do niego po dwóch latach. Dla małżonków był przygotowany mały pokoik, w którym przebywało w ciągu dnia jeszcze czterech pracowników. Mariannie i Marcinowi urodziły się trzy kolejne córki; Irena, Zofia i Teresa. Marianna była dobrą gospodynią, umiała dobrze gotować, szyć i w związku ze swymi umiejętnościami dostała posadę kucharki u dyrektora fabryki Terebenthen w Hajnówce.
We wrześniu 1939 r. po wkroczeniu Niemców do Hajnówki został zbombardowany barak, w którym rodzina mieszkała. W baraku tym mieszkali pracownicy fabryki Terebenthen. Po zniszczeniu budynku zamieszkali w innym baraku, który kilkanaście dni później, na początku okupacji radzieckiej, został spalony przez Rosjan. Z pożaru uratowana została jedynie maszyna do szycia Singer, która jest cenną pamiątką i znajduje się u wnuczki Marianny w Łodzi. To był bardzo trudny okres w życiu rodziny; pozostali bez dachu nad głową i jakiegokolwiek dobytku. Marianna bardzo to przeżyła i rozchorowała się, dostając załamania nerwowego. Po jakimś czasie powróciła do zdrowia. Po spaleniu rodzina mieszkała w boksach, gotując na prowizorycznej kuchni z cegieł. W latach 1939 – 1941 okupacja radziecka – deportacja ludności, wywózki na Sybir; moja rodzina również była na liście. Miało to związek z pracą Marianny. W tym czasie z obawy przed wywózką rodzina dyrektora wyjechała do Warszawy. W latach 1941 – 1944 trwała okupacja niemiecka. Teren został przejęty przez Niemców. Irena i Zofia zostały wywiezione do przymusowej pracy w Niemczech. Zofia pracowała w fabryce amunicji, a Irena w rolnictwie. Na szczęście obie wróciły do kraju.
Rodzina później zamieszkała w drewnianym baraku. Był to dom, w którym żyło kilkanaście rodzin. Hajnówka w tym czasie to małe miasteczko wielu narodów. Sąsiadami ich byli Rosjanie, Białorusini, Żydzi, Polacy i Starowiercy. Stosunki sąsiedzkie były tam wzorcowe, to była prawdziwa lekcja tolerancji.
Po wojnie, gdy wszyscy byli bezpieczni, Emilia już z rodziną wyjechała do Olsztyna. Następnie do Olsztyna pojechała najmłodsza Teresa. Irena wyjechała do Łodzi, a Zofia pozostała w Hajnówce. Zamieszkały tam i założyły własne rodziny.
Elżbieta Wiktor
3. MOJE WSPOMNIENIA
Opis dawnej wsi podlaskiej
Wieś Skindzierz położona jest w powiecie sokólskim na Białostocczyźnie. Dawniej to było województwo białostockie, obecnie podlaskie.
Przez wieś przebiegała droga łącząca Białystok z Augustowem. Po obu stronach tej drogi znajdowały się siedliska o regularnym układzie, w większości z jednolitą zabudową zagród. Na wąskich i długich działkach siedliskowych znajdował się jeden lub dwa rzędy domów stojących szczytem do drogi. Do zrębowej chałupy dostawiana była część gospodarcza z pomieszczeniami dla zwierząt. Całość składała się z długiego ciągu pomieszczeń, przykrytych wspólnym dachem, za którymi znajdował się ogród, podwórze i sad. Tylko kilka domów stało wzdłuż ulicy.
Wejście do części mieszkalnej oraz chlewów znajdowało się w dłuższej ścianie budynku, od strony podwórza. Zagrodę zamykała stodoła, za którą biegła droga zastodolna, oddzielająca zabudowaną część wsi od pól uprawnych. Pomiędzy stodołą a chałupą z chlewami znajdował się ogród warzywny, sad, piwnica, a niekiedy i spichlerz.
Podobnie jak inne wsie na Białostocczyźnie, Skindzierz był biedną wsią. Nieduże domy drewniane, najczęściej kryte słomą, posiadały jedną albo dwie izby mieszkalne. Takie domy można teraz oglądać w muzeach wsi.
Większość rodzin chłopskich zamieszkiwała tylko jedną izbę, która spełniała rolę pomieszczenia o charakterze uniwersalnym; do przygotowywania i spożywania posiłków, wykonywania różnych prac domowych, wypoczynku, celów towarzyskich i reprezentacyjnych, a zimą również do przechowywania kurcząt i cieląt. W jednym rogu izby stał polepiony gliną piec z wyposażeniem do gotowania potraw i pieczenia chleba. Wnętrze chałupy było ubogo wyposażone. Ściany i piec bielono glinką. Wzdłuż ścian stały ławy, służące zarówno do siedzenia, jak i leżenia. Posiłki spożywano w naczyniach stawianych na wysokiej ławie, stoły pojawiły się dopiero w okresie międzywojennym.
Do przechowywania odzieży odświętnej służyły klepkowe pojemniki, zwane kubłami. Skrzynie i kufry zastąpiły kubły na początku XX wieku. Ubrania noszone na co dzień wieszano na żerdziach, przybitych pod sufitem.
W najstarszych budynkach część mieszkalna składała się z sieni i izby, w której znajdował się duży piec. Służył on do gotowania potraw, pieczenia chleba oraz jako miejsce do spania. Z sieni wydzielano mniejsze pomieszczenia, które pełniły funkcję magazynową. Przechowywano w nich żywność, narzędzia, a także roboczą odzież.
W nowszych budynkach zwiększała się powierzchnia zabudowy części mieszkalnej oraz liczba pomieszczeń. Powstawała, komora, dodatkowa izba i alkierze. Przybywały nowe meble, stoły, łóżka, krzesła i inne wyposażenie. Do domu wchodziło się przez sień, z której było wejście do kuchni i do pokoju. Z kuchni było wejście do komory, a z komory do pokoju. Do pokoju były dwa wejścia, jedno z sieni, a drugie z komory.
Życie rodzinne odbywało się w kuchni, gdzie stał duży stół, przy którym jedzono posiłki i wykonywano różne prace domowe. W kuchni stało przynajmniej jedno łóżko do spania, a nieraz i więcej, w zależności od wielkości rodziny.
Rodziny były wielopokoleniowe. Mieszkańcy wsi żyli z rolnictwa. Uprawiano najczęściej cztery zboża podstawowe, czyli żyto, pszenicę, jęczmień i owies. Sadzono ziemniaki i warzywa. Każde gospodarstwo starało się być samowystarczalne. Z żyta mielono mąkę na chleb, z pszenicy mąkę pszenną, z jęczmienia wyrabiano kaszę. Krowy dostarczały mleka, które było podstawą do wyrobu serów, a ze śmietany wyrabiano masło. Kury dostarczały jaj, a tuczniki hodowano na mięso.
Mieszkańcy wsi musieli ciężko pracować i żyli biednie. Nie było energii elektrycznej, maszyn, samochodów. Żeby opłacić podatek lub kupić ubranie, trzeba było zaoszczędzić na jedzeniu. Często zamiast zjeść jaja, sprzedawano je, a za uzyskane pieniądze kupowano potrzebne rzeczy. Sprzedawano również tuczniki i zboże.
Praca na roli była bardzo ciężka. Nie było maszyn, trzeba było wykonywać wszystko ręcznie. Zboża koszono kosą (wcześniej jeszcze żęto sierpem), ziemniaki wykopywano motyką. Mieszkańcy wsi wstawali bardzo wcześnie i pracowali do zmroku na polu. Wieczorem przy zapalonej lampie naftowej wykonywali różne prace domowe, na przykład przędli, tkali, szyli, wyplatali kosze itp.
Rolnicy nie mieli emerytury ani renty. Nie byli ubezpieczeni. Za wizytę u lekarza należało zapłacić. Starzy ludzie, którzy już nie mogli pracować, często byli poniewierani. Życie na wsi było bardzo ciężkie.
Korzenie wspólne z ks. Jerzym Popiełuszko
Ród ze strony ojca wywodził się z Grodziska na Białostocczyźnie, niedaleko Suchowoli. W Grodzisku mieszkała rodzina Gniedziejko. Jeden z synów – Wojciech, mój pradziadek – zamieszkał w Skindzierzu. Nie wiem, w którym momencie zmieniono nazwisko z Gniedziejko na Hniedziejko. Możliwe jest, że zapisując, któryś z urzędników wpisał błędnie. W tamtych czasach nie przykładano większej uwagi do dokumentów. Jedną literę łatwo było pomylić.
Wojciech miał syna też Wojciecha, który był moim dziadkiem i który objął gospodarstwo w Skindzierzu. Dziadek Wojciech ożenił się z moją późniejszą babcią Michaliną Stasiełuk. Moi Dziadkowie Wojciech i Michalina mieli dużo dzieci. Jednym z synów był Antoni Hniedziejko – mój ojciec.
Ksiądz Jerzy Popiełuszko pochodził z tego samego rodu. Mój pradziadek Wojciech i Kazimierz – ojciec Marianny, matki ks. Jerzego, byli rodzonymi braćmi. Mój dziadek i Marianna byli rodzeństwem w pierwszym stopniu, mój ojciec i ks. Jerzy – w drugim stopniu.
Ks. Jerzy Popiełuszko był moim rówieśnikiem, ale w rodzie był równorzędnym z Antonim – moim ojcem. Nieraz tak się zdarza, że pokolenia gubią granice wieku.
Marianna Gniedziejko – córka Kazimierza – wyszła za mąż za Władysława Popiełuszkę do Okopów koło Suchowoli.
Siostra mego ojca, moja ciocia Monika Szymaniuk z domu Hniedziejko, była starszą druhną dla Marianny. Ciocia Monika zmarła 09.05.2013 r., przeżywszy lat 103.
Jednym z synów Marianny był ks. Jerzy Popiełuszko, zamordowany przez funkcjonariuszy SB 19.10.1984 r. W dniu 06 czerwca 2010 r. ks. Jerzy Popiełuszko został ogłoszony przez papieża Benedykta XVI błogosławionym.
Moi rodzice
Mój ojciec Antoni Hniedziejko urodził się 20.12.1901 r. w Skindzierzu w rodzinie wielodzietnej. Był człowiekiem uzdolnionym muzycznie i miał duszę artystyczną. Miał bardzo ładny głos i pięknie śpiewał. Jako młody chłopak rozwijał kulturę na wsi. Założył chór młodzieżowy we wsi oraz prowadził grupę teatralną. Wiele dziewczyn ze wsi próbowało przypodobać się ojcu. Antoni, mój ojciec, wypatrzył dziewczynę ze wsi Skindzierz o 14 lat młodszą od siebie Stanisławę Micun, która w późniejszym okresie została moją mamą. Młodzi zakochali się w sobie, ale rodzice mego ojca nie wyrazili zgody na ślub.
Rodzice mego, ojca Michalina i Wojciech Hniedziejko, należeli do ludzi majętnych. Tak naprawdę to ja tego bogactwa nigdy nie widziałam. Mieli dom drewniany, podobny do innych w tym okresie we wsi. Może dlatego byli zaliczani do ludzi bogatych, że posiadali dużo hektarów ziemi. Stanisława Micun pochodziła z rodziny biednej. Dlatego rodzice mego ojca nie chcieli takiej synowej.
Mój ojciec Antoni Hniedziejko wbrew woli swoich rodziców ożenił się z moją mamą Stanisławą Micun. Początki wspólnego życia były bardzo trudne. Najpierw moi rodzice zamieszkali w pomieszczeniu gospodarczym bez okna, które służyło do przechowywania narzędzi w domu rodzinnym mego ojca. Mama opowiadała, że z zastawy stołowej mieli jedną miskę i dwie łyżki. Ale miłość zwyciężyła i pokonała przeciwności losu.
Ojciec pracował jako urzędnik; najpierw w Urzędzie Gminy w Korycinie, a następnie w Gminnej Spółdzielni ,,Samopomoc Chłopska'' w Korycinie. Od swoich rodziców otrzymał trzy hektary ziemi i część działki siedliskowej. Na działce w krótkim okresie wybudował malutki domek, składający się z jednej izby, z jednym oknem. Na środku stał piec, który oddzielał pokój od kuchni. W tym domku urodziła się moja siostra Maria, a trzy lata po niej ja przyszłam na świat.
Żyliśmy skromnie, ale nigdy nam chleba ani odzieży nie brakowało. Ojciec pracował zawodowo, a mama zajmowała się domem i dziećmi, czyli moją siostrą i mną. W wolnych chwilach mama tkała kilimy, dywaniki, chodniki. Tkała na własne potrzeby oraz zarobkowo dla innych. Ojciec był oszczędny i zawsze miał pieniądze. Jednak wydawał je bardzo rozsądnie. Bardzo często sąsiedzi i znajomi przychodzili do ojca pożyczyć pieniędzy na ważne potrzeby, jak na przykład do lekarza, czy inne ważne sprawy. Koleżanki mamy często przychodziły z płaczem, że nie mają czym nakarmić dzieci albo nie mają dla dzieci butów na zimę. Latem wszyscy chodzili boso. Mama zawsze starała się im pomóc. Dawała jaja i inne artykuły spożywcze. Oddawała ubrania i obuwie, z których wyrosłyśmy.
Wszyscy mieszkańcy wsi i okolic znali mego ojca i mówili, że ma mądrą głowę. Przychodzili po porady, ojciec im pisał różne pisma i podania do urzędów. W tym okresie nikt we wsi oprócz ojca nie umiał napisać podania.
Ojciec był również znany w okolicy jako śpiewak. Był zapraszany we wsi oraz do pobliskich miejscowości na różne uroczystości rodzinne, takie jak wesela lub chrzciny. Był duszą towarzystwa. Mama zawsze była osobą towarzyszącą. Żaden pogrzeb we wsi nie odbył się bez mego ojca, który przewodniczył śpiewom pogrzebowym.
W tym małym domku mieszkaliśmy kilka lat. Pamiętam, że jak byłam bardzo mała, u nas na Boże Narodzenie nie było choinki, ponieważ ojciec uważał, że nie ma miejsca na choinkę. Były tylko przystrojone gałązki. Inne dzieci miały prawdziwe choinki i nam było trochę smutno, że u nas nie ma. Któregoś roku mama pod nieobecność ojca przyniosła prawdziwą, dużą choinkę. Wspólnie z mamą przystroiłyśmy choinkę najładniej jak umiałyśmy. Było jedno opakowanie bombek choinkowych, mama pomogła zrobić łańcuch ozdobny, a resztę ozdób z moją siostrą wykonałyśmy same. Robiłyśmy krasnale z wydmuszek jaj, z brodą z waty i kolorowymi czapkami, malowałyśmy anioły i różne rzeczy, które nam przyszły do głowy. Obwiesiłyśmy całą choinkę. Przyszła sąsiadka obejrzeć naszą choinkę, za głowę się złapała i zapytała, dlaczego tak dużo wszystkiego nawieszałyśmy. Chyba niezbyt jej się spodobała nasza choinka. Ale ja z siostrą wiedziałyśmy swoje: nasza choinka jest najpiękniejsza na świecie. Wrócił ojciec z pracy, zobaczył choinkę, najpierw trochę się zdenerwował. Ale gdy zobaczył naszą radość z choinki, musiał zaakceptować nasze dzieło. Od tej pory już zawsze była choinka w naszym domu.
Jak byłam w szkole podstawowej, zamieszkaliśmy w większym domu, pobudowanym przez moich rodziców.
W latach pięćdziesiątych ubiegłego stulecia wieś Skindzierz została zelektryfikowana. Życie na wsi bardzo się zmieniło. Zniknęły lampy naftowe. Żarówki świeciły bardzo jasno. Stopniowo w domach zaczął pojawiać się sprzęt RTV i AGD. Kupowano pralki, lodówki i inne dobrodziejstwa techniki. Ludzie zaczęli się bogacić, kupować maszyny, samochody. Pobudowano dużo nowych domów albo przeprowadzono kapitalne remonty domów istniejących.
Obecnie Skindzierz jest bardzo ładną wsią w województwie podlaskim na trasie Białystok – Augustów.
Jadwiga Łuckiewicz
4. Moi dziadkowie
Znałam dziadków tylko ze strony mojej mamy. Dziadek, Roman Janowski, urodził się w 1891 r. w Łodzi. Jako młody człowiek wyjechał do Rosji w poszukiwaniu pracy. Znalazł pracę przy budowie kolei. I tam, w Odessie, poznał moją babcię, Eugenię Osiak. Tam też zawarli związek małżeński. Babcia urodziła się w Warszawie w rodzinie wielodzietnej. Ojciec babci, mój pradziadek Jan Osiak, był inżynierem kolejnictwa i nadzorował budowę kolei na Krymie. Były to czasy rozbiorów Polski. Łódź i Warszawa znajdowały się w zaborze rosyjskim i tylko tam ludzie wykształceni mogli znaleźć zatrudnienie. W czasie rewolucji październikowej dziadek z babcią i jej rodzina, pokonując wiele przeszkód, wrócili do Polski. W Odessie pozostał starszy brat babci. Ożenił się z Rosjanką z Kurska. Jego dzieci mieszkają do dnia dzisiejszego w Rostowie w Rosji. Rodzice babci wraz z pozostałymi dziećmi wrócili do Warszawy, a dziadkowie osiedli w Białowieży. Dziadek był cieślą. Samodzielnie zbudował niewielki drewniany dom i pomieszczenia gospodarcze na małej działce przylegającej do Parku Dyrekcyjnego. Nadal pracował w zawodzie cieśli i stolarza. Budował domy, robił meble i przeróżne przedmioty z drewna. Do dziś pamiętam zapach drewna w jego warsztacie. Babcia prowadziła dom, uprawiała niewielki ogród i zajmowała się dziećmi.
Oprócz wyjazdów na kolonie letnie każde wakacje spędzałam u dziadków. Pewnego razu dziadek, zachęcając mnie do odwiedzin, powiedział, że w „sionce” u nich jest niedźwiadek. Zaintrygowana tym, oczywiście pojechałam z nim do Białowieży i bardzo się rozczarowałam, kiedy zobaczyłam owego „niedźwiadka”. Okazał się nim dorodny turkuć podjadek uwięziony w słoiku. Owszem, słoik stał na szafce w sionce.
Białowieża zawsze będzie mi się kojarzyła ze słońcem, latem, zabawami na cichych uliczkach. Samochody jeździły wtedy niezmiernie rzadko.
Babcia Eugenia zmarła w 1971 roku, a dziadek Roman dożył 83 lat. Oboje pochowani są na cmentarzu w Białowieży.
Ojciec mego taty, Teofil Bednarek, urodził się w 1885 roku w Częstochowie. Jego ojciec, a mój pradziadek, był uzdolniony muzycznie. Był kapelmistrzem orkiestry dętej. Teofil poszedł w jego ślady. U Paulinów na Jasnej Górze uczył się gry na organach i później przez wiele lat był tam organistą. W 1910 r. ożenił się z Joanną Januszewską pochodzącą z majątku Janusze na Kujawach. Majątek został skonfiskowany przez zaborców, a część jej rodziny wywieziono na Syberię. Mój ojciec urodził się w Wieluniu (dziadek Teofil był tam wtedy organistą). Miał starszego brata Jerzego, który zginął w obozie jenieckim w 1943 roku i młodszą siostrę Cecylię, która zmarła we wczesnym dzieciństwie. W czasie I wojny światowej dziadek Teofil został powołany do carskiej armii i trafił do niewoli niemieckiej. Tam ujawnił swój talent malarski. Wykorzystując węgiel drzewny – pozostałość drewna do ogrzewania baraku, rysował na ścianach portrety współtowarzyszy niedoli. Doniesiono o tym komendantowi obozu i od tej pory jego sytuacja uległa znacznej poprawie. Dostał papier, ołówek, płótno, farby i został „nadwornym” malarzem komendantury obozu i ich rodzin. W roku 1921 zmarła babcia Joanna i dziadek, obarczony dwojgiem dzieci, zawarł rok później ponowny związek małżeński z Reginą Korczewską urodzoną w 1891 roku w Dzietrzkowicach (w tym czasie było to województwo kaliskie). W tym związku urodziły się trzy przyrodnie siostry mego taty. W roku 1938 dziadek wraz z rodziną przeprowadził się do Hajnówki i podjął pracę organisty w kościele katolickim p.w. Św. Teresy w Białowieży. Zorganizował tam chór i przez kilka lat był jego dyrygentem. Moi rodzice, Zdzisław i Stanisława z d. Janowska, poznali się, śpiewając razem w tym właśnie chórze. Pobrali się w 1945 roku i przenieśli do Białegostoku. A dziadek Teofil po wojnie pracował na Kolejkach Leśnych w Hajnówce. W 1944 roku, ku mojemu wielkiemu żalowi, spalił swoje obrazy z wyjątkiem czterech – po jednym dla każdego swojego dziecka. Nie chciał, żeby jego obrazy, przeważnie o treści religijnej, dostały się w ręce zbliżających się do Hajnówki żołnierzy Armii Czerwonej. Zmarł w wieku 63 lat. Jego grób jest w Hajnówce. Babcia Regina dożyła 91 lat. Ostatnie lata spędziła w Białymstoku i tu jest pochowana.
Często wracam we wspomnieniach do lat dziecięcych i wakacji spędzanych u dziadków w otoczeniu Puszczy Białowieskiej. Były to zawsze beztroskie i pełne radości dni.
Elżbieta Kułak
|
|